Szukaj na tym blogu

niedziela, 16 września 2012

Inglot integra potrójne cienie do powiek

Dziś chciałam Wam zaprezentować fajne trio nadające się do wykonania dziennych makijaży. Cienie te podzielone są na kategorie:
S - małe drobiny mieniące
L - duże drobiny mieniące
N - perła neutralna
Przyznam, że na początku nie za bardzo się z nimi polubiłam, bo jakoś jak na Inglota, który kojarzył mi się z lepszymi kosmetykami, nie powalały ani jakością, ani pigmentacją. Jednak z czasem, nauczyłam się ich obsługi i teraz służą mi bardzo dobrze. 
Najbardziej polubiłam odcień środkowy, taka delikatna kawka z mlekiem, ślicznie lśniąca na powiece. Najjaśniejsza perłowa biel również ładnie się prezentuje, jest idealna do rozświetlenia kącika oka. Ciemniejszym, brązowym, można malować się solo, albo podkreślać zewnętrzne kąciki. Te cienie to dobre rozwiązanie dla spieszących się, bo jednym kolorkiem można dobrze podkreślić oko i zrobić to w minutę. Są one doskonałym zestawem dla początkujących, bo jak wspominałam, pigmentacja nie zabija, więc nie zrobimy sobie nimi krzywdy;)

Cena to ok. 15 zł, więc za tą kwotę warto sprawić sobie taką alternatywę dziennych makijaży;) Ja najczęściej używałam ich jako dodatek do czarnej kreski.

poniedziałek, 10 września 2012

Podkład Soraya Make up sceniczny

Dawno temu, gdy zaczynałam swoją przygodę z malowaniem się, natknęłam się właśnie na podkłady z tej serii. Pamiętam, że pierwszy z nich kupiłam dość raptownie, a dopiero w domu zauważyłam, że jest liftingujący czy coś w podobie (wersja ze srebrnym paskiem przy zamykaniu). Następne egzemplarze (chyba 2) pochodziły już z serii na zdjęciu, podobno idealnie kryjącej.


Napisałam podobno, ponieważ dopiero teraz, czyli po jakichś 3 latach, jestem w stanie obiektywnie ocenić działanie tego podkładu. Nie wiem co wtedy sprawiło, że tak go polubiłam, może subtelny, kobiecy zapach, umilający nakładanie, a może pudrowe wykończenie, które pozostawiał...Nie wiem, bo oprócz tego nie zauważam większych zalet, no zapomniałabym jeszcze o filtrze - fajnie że jest. Główny minus to kłamstwo producenta o idealnym kryciu. W tym wypadku jest ono żadne. Nie wiem, jak idealną cerę trzebaby mieć, by je zauważyć - choć wtedy po co używać fluidu? Jak sobie przypomnę z jakimi wysypami syfków borykałam się w liceum to tym bardziej się dziwię że byłam mu wierna, skoro teraz, gdy moja cera o wiele się poprawiła, podkład ten nie daje rady pokryć kompletnie nic. Teraz zauważyłam też, że kolor jest dla mnie ciut za ciemny, mimo że mam odcień najjaśniejszy, jasny beż.

Opakowanie jak widać na zdjęciu, też pozostawia wiele do życzenia. Gdy jest nowe, wygląda elegancko, klasycznie, ale wraz z kolejnymi dniami użytkowania, złota obrączka się wyciera, czarny pojemniczek brudzi się w kontakcie z palcami, no i nie widzimy, kiedy podkład ma się ku końcowi. Ja stosowałam metodę wagową, na oko oceniałam, czy opakowanie jest już bardzo leciutkie;)
Całą tą listę narzekań rozjaśnia niewątpliwa zaleta- dozownik w postaci pompki. Na pewno jest to najbardziej higieniczna forma rozwiązania w tego typu kosmetykach.

Podsumowując, jeśli ktoś chce poświęcić 22 zł i sprawdzić na własnej, ładnej i nie goszczącej niedoskonałości skórze, jakie efekty daje ten produkt, proszę bardzo. Nie mówię, że to kompletny bubel. Zwyczajnie ja muszę szukać czegoś o mocniejszym działaniu.

czwartek, 6 września 2012

Dziś mała recenzja zbiorcza;)

Akurat wszystkie te 3 rzeczy skończyły się na raz, więc bez sensu pisać o każdej z osobna;) 

Szampon Garnier olejek arganowy i żurawina

Bardzo miło mi się go używało;) Teraz, kiedy jestem w domu rodzinnym, używam na przemian kilku szamponów stojących w łazience na półce. Muszę jednak przyznać, że po ten sięgałam najczęściej, bo bardzo podobało mi się zarówno opakowanko w energetycznym, rzucającym się w oczy kolorku, nieprzeciętny zapach jak i działanie. Myję włosy zazwyczaj wieczorem, by uniknąć suszenia suszarką. Rano, moje włosy i tak po użyciu tego szamponu były puszyste, miałam wrażenie że objętość utrzymuje się bardzo dluuugo, dłużej niż przy stosowaniu szamponów do jej wywołania. Fajny, godny polecenia, nie wiem jak byłoby, gdybym stosowała go codziennie, może włosy przyzwyczaiłyby się, ale na zmianę z innymi, świetny;) tym bardziej że cena przy pojemności 400 ml to często w promocji ok. 7 zł.


Próbka żelu pod prysznic Original Source cytryna i zielona herbata

Ta darmowa próbka z Rossmana bardzo długo czekała na swoją kolejkę. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z tą firmą, ponieważ nie jestem fanką zapachów związanych z jedzeniem (nie wiem czy wiadomo o co chodzi ale ciężko ubrać to w słowa;)) Marka Original Source właśnie z takimi mi się kojarzy. Tym bardziej cytryna i inne cytrusowe nuty, to tematyka, której unikam jak ognia. Zwyczajnie nie lubię. Gdyby ten żel miał jakiś inny, kwiatowy, kobiecy zapach, z pewnością byłby świetny, bo bardzo dobrze się pienił, do tego stopnia, że próbka ta wystarczyła mi na 2 razy, a nie na 1 jak przewidywałam. Mimo wszystko, ze względu na zapach, nie wrócę.

Pasta do zębów Elmex

To dopiero moje 2 opakowanie, ale już wiem że chcę kupić następne. Dość wysoka cena do tej pory mnie nie zachęcała, ale po wizycie u dentystki dostałam od niej wizytówkę na odwrocie której była reklama tej firmy. Jakoś tak zapadło mi to w pamięć i postanowiłam spróbować. Pasta kosztuje ok. 12 zł. Ja stosuję ją do wieczornego mycia, rano i w ciągu dnia myję zęby inną, tańszą pastą. Jej regularne stosowanie ma zapobiec zmianom próchnicowym. Pewnie to prawda, bo pasta ta, mimo iż słabo się pieni (do czego nie byłam początkowo przyzwyczajona), to bardzo dobrze czyści zęby. Po jej użyciu ich powierzchnia jest lśniąca i śliska, jak po czyszczeniu w gabinecie. Uwielbiam to uczucie, którego niestety nie zapewnia wiele past dobrych, reklamowanych marek. Mam wrażenie że przyczyniła się do zniknięcia małego przebarwienia na dolnej jedynce, bo stało się prawie nie widoczne, a nie używam tylko jej, więc efekty przy elmexie solo powinny być jeszcze lepsze. Warto więc w tej dziedzinie higieny zafundować sobie taki wydatek, bo efekty są niesamowite.


niedziela, 2 września 2012


Ingrid Cosmetics jedwabisty fluid

Chciałam polecić Wam bardzo dobry podkład za niewielkie pieniądze. W znajomej hurtowni kosmetycznej mojej mamie udało się go dostać za trochę ponad 8 zł. Kwota śmieszna, więc wydawało mi się że jakość będzie podobna, a tu niespodzianka.

Najpierw stosowała go moja siostra, ale po dłuższym czasie uznała że jest dla niej zbyt mocny, wtedy to ja sobie go przywłaszczyłam i potem przez dłuuuugi czas nie wypuszczałam z rąk;) jestem posiadaczką końcówki tubki z odcieniem 29 porcelain, który nadaje się dla jasnych karnacji znakomicie, choć trzeba uważać, bo miałam dwa opakowania i w jednym ten sam odcień był odrobinę ciemniejszy. Nie wiem dlaczego;) to jednak żaden problem, trzeba tylko bardziej uważać przy rozsmarowywaniu. Niewątpliwą zaletą tego podkładu jest doskonałe krycie. Ratował mnie gdy zdarzały się mega wysypy przed okresem;P na pewno nie trzymał się obiecywane przez producenta 16 godzin, ale 4 spokojnie. W sumie jak na taką cenę, całkiem ok. Myślę, że gdybym używała pudru, efekt byłby jeszcze trwalszy, ale nie chcę przesadzać z warstwą szpachli;) W okresie letnim zdarzalo mi się używać go jako korektora na pojedyncze niespodzianki, bo sam na całą twarz dawałby zbyt mocny efekt, więc zdradziłam go z Maybelline;)



Zapewnienia o nawilżeniu w sumie są prawdziwe, bo podkład w żaden sposób nie ściągał, nie wysuszał, pozostawiał skórę miękką i jędrną.
Zapach raczej neutralny, trochę kojarzył mi się z dawnymi podkładami, ale nie to jest najważniejsze;) Opakowanie w porządku, napisy nie schodzą nawet przy długim obijaniu się w kosmetyczce o masę rzeczy, szkoda tylko, że nie widać zużycia bo jest nieprzezroczyste, ale to "czuć" po wklęśnięciu tubki;) Szkoda tylko, że trudno go dostać, przynajmniej mi jakoś nie rzucił się nigdzie w oczy. Warto jednak poszukać;P

Odżywka do paznokci Lovely

Odżywki te możecie znaleźć w szafach Lovely w Rossmanach, występują w kilku wariantach różniących się przeznaczeniem, a na oko, kolorem substancji. Moja wersja miała regenerować zniszczone paznokcie, stymulować ich wzrost i ogólnie poprawić ich kondycję. Potrzebowałam czegoś, co uratuje moje skatowane malowaniem, rozdwajające się płytki. Nie kosztowała wiele, bo coś w granicach 7 zł, więc postanowiłam wypróbować. Wczoraj użyłam jej ostatni raz;(

Na wstępie wspomnę o konsystencji. Odżywka ta nie różni się niczym od zwykłego lakieru, na początku była rzadka, szybko wysychała, z czasem, zaczęła gęstnieć i wydłużać swój czas zasychania, do czego przyczynia się niestety duży otworek buteleczki;( Zapach również jest taki jak typowej emalii do paznokci. Na płytce pozostawia ona śliczny, lekko perłowy połysk, solo w dwóch warstwach nadaje delikatne frenczowe wykończenie.
Niestety nie mogę w pełni określić tego co najważniejsze, czyli skuteczności jej działania. Na początku miałam oczywiście zapędy by stosować tylko ją bez żadnych kolorów, tak, by paznokcie odpoczęły. Trwało to niestety tylko tydzień;/ no cóż, bez lakieru moje paznokcie po prostu wydają mi się od kilku lat nagie i potem używałam jej jako bazę pod lakier. Na pewno mogę stwierdzić, że wpływała na bardziej intensywny wzrost paznokcia. To było widoczne już po kilku użyciach. Jako podkład dobrze zabezpieczała mnie przed odbarwieniami płytki. Pewnie gdybym miała więcej silnej woli i pozwoliła jej działać w pojedynkę, pomogłaby mi znacznie;) za tą kwotę jednak jest godna polecenia, wystarczyła na dość długo, fajnie się jej używało, więc warto spróbować. Może skuszę się jeszcze na inną wersję. 
Póki co nadal szukam dobrej odżywki za małe pieniądze co nie jest łatwe, nabyłam kiedyś odżywkę Miss Sporty, o podobnym przeznaczeniu jak Lovely, ale tamta, mimo dłuższego stosowania (bez lakieru) nie robiła kompletnie nic;/ teraz stosuję ją jako podkład, by zużyć przed zgęstnieniem. Napaliłam się na odżywkę Eveline i prawie już byłaby moja, gdyby nie to czego się ostatnio o niej naczytałam na blogach innych dziewczyn. Póki co, daruję sobie i szukam dalej;)

środa, 15 sierpnia 2012

Troszkę długo trwała moja nieobecność...

Przez jakiś czas nie dodawałam nowych recenzji, bo troszkę się u mnie działo. W niedzielę po raz pierwszy zostałam matką chrzestną, mój chrześniak ma na imię Gabryś i jest słooodkim chłopcem;) żyłam tą myślą przed uroczystością i jeszcze jakiś czas po niej, poza tym, po powrocie do rzeczywistości od poniedziałku miała trochę zajęć w domu. No dobrze, dość już tej prywaty. Przechodzę do rzeczy;P

Dziś mam zamiar pokazać chyba mój ulubiony zestaw cieni marki Sensique, jest to trio fioletów kupione za ok. 7 zł, dokładnie nie pamiętam. Jeszcze jakoś na początku liceum przeżywałam fascynację kolorem fioletowym. Lubiłam lakiery i ubrania w tym odcieniu. Potem, jak to zawsze bywa, przejadło mi się (o czym świadczy tylko jeden fioletowy staruszek w moich lakierowych zbiorach) na dość długo. Jednak jakiś czas temu, przeglądając moje skromne kosmetykowe zasoby, zauważyłam, że brak mi kompletnie fioletowej kolorówki, poza nieudaną kredką do powiek very me z Oriflame. Będąc w domu odwiedziłam przypadkiem Naturę i postanowiłam zmienić rzeczywistość. Długo przeglądałam fioletowe propozycje różnych marek, ale w końcu zdecydowałam się na tą, gdyż w razie niewypały, nie żałowałabym takiej kwoty;)


Zacznę od tego, że cienie są dobrze napigmentowane i wydajne. Jakiś czas już się z nimi bawię, a ubytek jest niewielki. Pozostawiają perłowe wykończenie. Dwa jaśniejsze odcienie często stosuję solo jako dodatek do kreski gdy spieszę się na uczelnię. Najjaśniejszy na powiece daje prawie biały, lśniący, delikatny efekt. Ciemniejszy pozostawia fiołkową, bardziej intensywną poświatę, lubię ten efekt. W połączeniu z najbardziej intensywnym, śliwkowym kolorem, dają możliwość wyczarowania naprawdę ładnie prezentującego się makijażu oka. Nie stosuję jeszcze żadnej bazy pod cienie, ale mam zamiar znaleźć wreszcie coś ciekawego, co przedlużyłoby ich żywotność na moich powiekach, które nie chcą współpracować;( nadal poszukuję...póki co pomagam sobie białym odcieniem poczwórnego korektora Kobo, który nałożony na powiekę lepiej utrzymuje na niej kolorki.

Wracając do tematu, cienie te jak najbardziej polecam, gdybym była większą maniaczką, pewnie wybrałabym dla siebie jeszcze jakieś inne kolorki, ale póki co, rozsądek podpowiada, by zużyć to co mam;)

wtorek, 7 sierpnia 2012

Dobry żel nie jest zły;P

Każdy kto chociaż raz był w Rossmanie na pewno zauważył jak wielką gamę zapachową żeli pod prysznic oferuje do wyboru Isana. Nie wiem czemu jakoś nigdy do tej pory nie skłoniłam się do zakupy żadnego z nich, może uznałam że za tak śmieszne pieniądze nie można kupić dobrego żelu?

Nic bardziej mylnego. Nadszedł dzień, w którym pod wpływem impulsu zaczęłam 'przewąchiwać' poszczególne buteleczki i to wprawiło mnie w taki zachwyt zapachowy, że oniemiałam. Co jedna to ciekawszy zapach. Wybór jednego okazał się naprawdę trudny;)


Na dodatek patrzę na cenę, a tu promocja, 3,69zł! za 300 ml żelu;) Na próbę ciachnęłam z półki urzekający fioletowy żel zawierający masło shea i owoc pasji ( nie wiem dokładnie czy zawierający, czy też tylko pachnący taką nutą;)) Nie jestem aż tak wielką znawczynią, by studiować składy kosmetyków i sprawdzać czy zawierają to czy tamto. W wyborze pomagają mi zazwyczaj zmysły wzroku i zapachu, jeśli coś ładnie wygląda lub ładnie pachnie, albo też spełnia oba kryteria - to wystarczy;) Poza tym, od żelu pod prysznic nie spodziewam się nie wiadomo czego, ma myć, pienić się i być wydajny.

Te wszystkie wymogi Isana spełnia na 4+. Żel ma fioletowo-perłowy kolor i zwartą konsystencję, lubiącą cofać się przy wychodzeniu z z dziurki. Butelka jest poręczna i łatwo się otwiera, stabilnie stoi na półce czy też wannie. Jedynie etykietka mogłaby być trochę ładniejsza, ciekawsza, ale teraz już się czepiam, jak za tą cenę, nie wymagam więcej;) Na pewno wypróbuję jeszcze kilku innych wersji zapachowych. W kwestii żelowej nie lubię monotonii;)